sobota, 4 grudnia 2010

Maroko, dzień II - czyli pierwsze wyjście na miasto

Posileni śniadaniem ruszyliśmy na miasto.



Punktem pierwszym była metresa (nie wiem po jakiemu to i jak to się pisze), która jest po naszemu szkołą religijną, gdzie chłopcy poznawali nauki Mahometa. Z założenia wyglądały one podobnie, pięknie zdobione, masa turystów i ta była pierwszą i ostatnią intensywnie obfotografowaną - no bo trzeba;)








Po raz pierwszy to tu natknęłam się na koty! Towarzyszły mi one podczas całej wyprawy marokańskiej;) O kotach osobny post;) tu, tylko mały wstępik;)





 Ściany były pięknie zdobione: albo mozaiką...




 ...albo gipsem, rzeźbionym na mokro:


...albo drewnem. Zdobienia nie mogą przedstawiać wizerunku ludzi i zwierząt, dlatego zastąpiono je wersetami Koranu i motywami geometrycznymi.


Szybko znudziło mi się oglądanie dziedzińca;) więc znów padło na koty!





Nie tylko mi nudziło się pod koniec;)


 Wychodząc z metresy zaczęło się prawdziwe zwiedzanie;)
cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz