Posileni śniadaniem ruszyliśmy na miasto.
Punktem pierwszym była metresa (nie wiem po jakiemu to i jak to się pisze), która jest po naszemu szkołą religijną, gdzie chłopcy poznawali nauki Mahometa. Z założenia wyglądały one podobnie, pięknie zdobione, masa turystów i ta była pierwszą i ostatnią intensywnie obfotografowaną - no bo trzeba;)
Po raz pierwszy to tu natknęłam się na koty! Towarzyszły mi one podczas całej wyprawy marokańskiej;) O kotach osobny post;) tu, tylko mały wstępik;)
Ściany były pięknie zdobione: albo mozaiką...
...albo gipsem, rzeźbionym na mokro:
...albo drewnem. Zdobienia nie mogą przedstawiać wizerunku ludzi i zwierząt, dlatego zastąpiono je wersetami Koranu i motywami geometrycznymi.
Szybko znudziło mi się oglądanie dziedzińca;) więc znów padło na koty!
Nie tylko mi nudziło się pod koniec;)
Wychodząc z metresy zaczęło się prawdziwe zwiedzanie;)
cdn
sobota, 4 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz