poniedziałek, 6 grudnia 2010

Festiwal czekolady - czyli szumna nazwa czegoś drobnego acz dobrego

Od piątku do niedzieli w Gdańsku odbywał się festiwal czekolady. Reklama w radiu skłoniła mnie do odwiedzenia budynku poczty polskiej na ul. Długiej. Bez owijania w bawełnę powiem że były trzy (!) stoiska;) Festiwal festiwalem, kupiłam wszystko co wyglądało na warte kupienia. Całe zwiedzanie zajęło jakieś 7 minut. No cóż, może po słowie festiwal spodziewałam się większej ilości stoisk, ale i tak nie narzekam, bo smak tych cudeniek wynagrodził lekkie zmieszanie!


Belgijska z bakaliami (biała pseudoczekolada, która nie jest przecież czekoladą, pod orzechem włoskim, była niepotrzebna)

Drugie nierewelacyjne były prażone migdały w belgijskiej czekoladzie (migdały nie były po prostu prażone;)

Tu cudeńko - pięknie wygląda i choć Pani sprzedawczyni powiedziała, że to pełen odlew czekoladowy, okazało się, że w środku jest masa! Ale jaka... świeża, owocowa, ale to bardziej połączenie świeżości truskawek z tą z cytrusów! Szkoda, ze nie wiem, co faktycznie było w środku!

 Dalej ciasteczko z malinami w musie z gorzkiej czekolady. Wzorek był z ciasta migdałowego, bez mąki. Zewnętrzne elementy były przerostem formy nad treścią, ale maliny z czekoladą w środku broniły całości...


Tu opera - deser, który znam i który w wersji domowej mojej jest smaczniejszy, aczkolwiek brzydziej wygląda;) 5+ za wygląd;)

No i nieskrywany zwycięzca! Mus z ciemnej czekolady z poziomkami....

Brak słów;)





A tu kilka słów o tym jak zdjęcia powstały. Zdjęcia były robione wieczorem, więc nie było mowy o naturalnym oświetleniu a chciałam uzyskać efekt studyjny.

Lampę zewnętrzną ustawiłam w trybie remote (wyzwalana błyskiej lampy wbudowanej), kierując ją mniej lub bardziej na folię aluminiową, by podświetlić ciastka od tyłu. Z przodu doświetlone lampą wbudowaną, czasem przysłanianą papierkiem;)))

Sposób jest prosty, ale daje dobre efekty przy małych przedmiotach. I gdyby mi sie bardziej chciało, to bym i statyw wzięła i więcej foli z różnych stron;) A tak, na szybko jest co jest;)
Smacznego;)


sobota, 4 grudnia 2010

Maroko, dzień II - czyli pierwsze wyjście na miasto

Posileni śniadaniem ruszyliśmy na miasto.



Punktem pierwszym była metresa (nie wiem po jakiemu to i jak to się pisze), która jest po naszemu szkołą religijną, gdzie chłopcy poznawali nauki Mahometa. Z założenia wyglądały one podobnie, pięknie zdobione, masa turystów i ta była pierwszą i ostatnią intensywnie obfotografowaną - no bo trzeba;)








Po raz pierwszy to tu natknęłam się na koty! Towarzyszły mi one podczas całej wyprawy marokańskiej;) O kotach osobny post;) tu, tylko mały wstępik;)





 Ściany były pięknie zdobione: albo mozaiką...




 ...albo gipsem, rzeźbionym na mokro:


...albo drewnem. Zdobienia nie mogą przedstawiać wizerunku ludzi i zwierząt, dlatego zastąpiono je wersetami Koranu i motywami geometrycznymi.


Szybko znudziło mi się oglądanie dziedzińca;) więc znów padło na koty!





Nie tylko mi nudziło się pod koniec;)


 Wychodząc z metresy zaczęło się prawdziwe zwiedzanie;)
cdn

środa, 1 grudnia 2010

Maroko - dzień II, czyli co Marokańczycy jedzą na śniadanie (teraz juz o jedzeniu;)

Wejście do jadalni było tuż obok miejsca gdzie wieczorem piliśmy herbatkę.




Stolik:

 Potem wszedł arabski Lipton (zawiodłam się;)


 ...arabski Danone...


...a potem było juz tylko lepiej;) Najdziwniejsze dżemidła i pomazidła! Dziwne masło, coś jakby tradycyjne, lekko zjełczałe, bardzo kruche!

Do tego najróżniejsze naleśniki i placki. Ten u dołu twardy, kukurydziany, najsłabszy. Dalej po prawej wyżej, coś z la crepsy, ale warstwowane, tłustsze i jak się potem okazało hit całego wyjazdu;) Dalej jakiś bliżej niezidentyfikowany placek i ostatnie po lewej pyyyychota! Ciasto jakby gotowane bajgle, delikatne wśrodku, miekkie, coć jakby przykleić ściekający placek do pokrywki garnka i gotować na parze,  przez co robią się takie stalaktyty jak u sękacza;) ZJAWISKOWE





 W momencie jak wszyscy zjedli wszystko i padaliśmy z obżarstwa weszły jaja z garam masala na prześlicznych talerzykach;)





"Porcelana" oczywiście lokalna;)
Tak obfite śniadanie było pierwszym i ostatnim, ale późniejsze nie odbiegały od atrakcyjności;)

cdn

Maroko - dzień II, czyli co Marokańczycy jedzą na śniadanie

Ranek okazał się pełen pięknych widoków, zarówno tych z dachu, jak i na talerzu;) Chciałam początkowo rozdzielić łażenie od zdjęć jedzenia, ale tego się nie da zrobić, gdyż sensem łażenia było jedzenie;) Przynajmniej w moim przypadku... No i koty, których było pełno, ale o tym później.

Moje wyrko było na wysokości okna - mają baaaaardzo wysokie i twarde materace, więc otworzywszy oczy zobaczyłam to:




Od razu trzeba było zweryfikować nocne widoki z dachu;)








 A kto zgadnie czego trzyma sie ta deska;)



 Generalnie piaskowo, lekko sikaliście, w kolorach ziemi, plus zieleń dachówek. No i syf;) Nie jakoś wielki brud, ale pełno starych gratów, rupieci, pordzewiałych anten tv... Jedno wielkie składowisko.

Ale dość o tym, bo potem było... śniadanie;)