niedziela, 7 lipca 2013

Beza

Przeglądając przepisy, szukałam tego, który zdradza sekrety udanej bezy. Nigdy nie piekłam jej specjalnie, na jakąś okazję, bo zawsze kojarzyła mi się, że jest ona tylko i wyłącznie słodka... Ale deser Pavlovej od zawsze mnie korcił i nęcił... A w momencie jak zobaczyłam to zdjęcie wiedziałam, że nadszedł czas pieczenia!

Przygotowanie "ciasta" wymaga cierpliwości i dokładności, jeśli chce się uzyskać placek równy, gładki, nie pękający, dobrze podsuszony a w środku lekko miękki.

8 białek z jajek od sołtysa, cukier puder, ocet i mąka ziemniaczana... Przyznam, że mieszanie tej masy, oraz jej konsystencja miała w sobie coś... organicznego... Gęsta, ciężka... o konsystencji wcześniej nie spotykanej. Mieszanie dało mi to wiele radości;) Ot, prosta czynność...

Ale ciekawie zrobiło się dopiero później. Po 3 h pieczenia, dałam bezie odpocząć przez noc. A rano, już o 6 poszłam w las ze słoikiem i nazbierałałm jagód. Nastepnie poszłam na łąkę i nazbierałam miskę zdziczałych porzeczek czerwonych, wielkich jak drobny agrest (przesadzam), gorących od słońca i słodkich, słodkich, słodkich... W tej owocowej mieszace brakowało mi tylko truskawek, ale na straganach się już pokończyły i ich smak pozostawia wiele do życzenia. Przypomniałam sobie jednak, ze kiedyś widziałam miejsce gdzie rosły dzikie / zdziczałe trsukawki. Co mi szkodziło sprawdzić...
No i były! W trawie po kolana, były one! Nieduże, ale na pewno nie drobne, zadziwiająco równo czerwone, nienachalnie słodkie, ale na pewno nie kwaśne, o aromacie lekko poziomkowym...

Kiedy człowiek sam zbiera owoce, docenia każdą ich sztukę, nie ma mowy o marnotrawstwie. Przypomniałam sobie, że w kiedyś, w  radiu słyszałam o ruchu społecznym, który za cel stawia sobie wyszukiwanie jadalnych roślin wokół nas - niezależnie czy to miejski trawnik, czy dzika łąka. Zbierając te dzikie jagody, porzeczki i truskawki czułam się jakoś tak bardziej związana z otoczeniem, czułam się dobrze;)

Na rowerze pojechałam po tłusty serek i śmietanę i po ubiciu owoce wylądowały w serku. Beza ciachnięta na połowę, przełożona została owocowym kremem...

Praca, zaangażowanie, rower, ręczne zbieranie, cierpliwość... to wszytsko było w tym deserze.

Jesteś tym co jesz.

Jedzcie świadomie.

Ide ukroić kawałek;)

ps. zdjęcia nie ma!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kulinarny Tester Radia Gdańsk

Coś mnie podkusiło... no i stało się. Przeszłam wpierw do pierwszej czterdziestki a następnie do finałowej piątki. Po wspólnej kolacji w piątek, dziś mieliśmy swój debiut na żywo na antenie...

Kto zostanie Kulinarnym Testerem Radia Gdańsk okaże się w czwartek. Trzymajcie kciuki;)))

Tu spacer po radiu...
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=n5zk-TMgdUI

... a tu audycja z udziałem piątki finalistów;)
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=cBWTcPd476w

czwartek, 20 czerwca 2013

Kotolia

Pewnego dnia, skontaktowała się ze mną pewna osoba z propozycją wzięcia udziału w akcji społecznej Mój kot ma dom. Celem akcji było propagowanie świadomych, odpowiedzialnych adopcji, poprzez opowiedzenie fotograficznej historii zwierzaków.

Po tym jak się zgodziłam, postanowiłam sfotografować Kotolię. Kota, który pojawił się znikąd, ale jego obecność stała się tak naturalna jakby był tam od zawsze;)

Kilka słów wstępu znajdziecie na oficjalnym blogu akcji - tutaj

"Pewnego grudniowego dnia w 2012 roku, kiedy temperatura oscylowała około -15 stopni pies wypłoszył ze swojej budy kociaka. Kot niewiele sobie robiąc ze szczekania psa wskoczył pańci na kolana, potem na ramiona i na głowę (!)... Pies i pańcia stali w zdumieniu, tylko kot zdawał się być dokładnie na swoim miejscu... I tak został. Kot psa uwielbia... pies kota coraz bardziej ;)
I tak kot, który okazał się Kotolią chodzi z psem na spacery, siusia jak pies na spacerach i śpi jak pies - w domu ;)"
 
A poniżej poszerzona wersja reportażu;)
 

 
 












Tutaj zdaj się mówić: "No, pańcia, wstawaj, na śniadanie czkam!"


"No dobrze... to może jednak poczekam"









A tak wygląda Kotolia przed i po;) Czyli przed spacer - czysta, sucha... I po, czyli brudna, mokra od rosy, i przeszczęśliwa.




 Mój kot ma dom;)
 
 

sobota, 23 marca 2013

To nie jest moje zdjęcie

Miałam to zdjęcie zakwalifikować do działu "to nie jest moje zdjęcie". Bo faktycznie, poprosiłam szwagra bi mi zrobił zdjęcie legitymacyjne. Ustawiłam co i jak, przygotowałam sprzęt, siebie i dałam aparat w ręce szwagra. Ale czy on jest autorem?

Ustaliliśmy, że on robi serię, ja zmieniam wyraz twarzy, ustawienie względem aparatu.

Czy mogę to nazwać autoportretem? Spodobała mi się opinia, że o autoportrecie możemy mówić nawet wtedy kiedy fizycznie migawkę nacisnął ktoś inny - jeśli kreacja kadru, ogólny odbiór został zaaranżowany przez osobę sfotografowaną.

Lubię autoportrety, prawie ich nie mam, ale idea jest fantastyczna - całkowicie kreuje się swój wizerunek. I co najciekawsze na autoportrecie człowiek wygląda zupełnie inaczej niż na zdjęciu zrobionym przez kogoś...Czyli można wyciągnąć wniosek, że wizja siebie jak wyglądam jest inna niż to jak widzą mnie inni;)

Ciekawostka - zapchała mi się dysza z czarnym tuszem, bo zapomniałam wyłączyć drukarkę i wyszedł taki ciekawy efekt.. Spodobało mi się... Ciekawe czy by przeszło gdybym dała takie zdjęcie;)


Specjalne podziękowania dla szwagra;)







poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wędkarskie motywy nadal popularne

Była już sesja rybacka, to teraz przyszła pora na sesję wędkarską. Choć może akurat tu to wędkarstwo morskie, zważywszy na kutry a ci, co się bardziej znają na sprzęcie niech przymkną oko;)

Dla zaostrzenia apetytu na rybkę pozwiedzaliśmy okolice Trójmiasta.







wtorek, 31 lipca 2012

Czym do ślubu....

Domyślam się, że problem z tytułu posta dotyczy prawie każdej pary młodej. Choć wydaje mi się, że jedni przywiązują więcej uwagi do tej kwestii niż inni;)

Były już dorożki, był duży fiat, było nawet cinqueciento, były wypasione mercedesy i skody w wersji lux, ale jeszcze nigdy przejazd młodych nie dał mi tyle frajdy co przejazd.... Ikarusem!!! Przegubowy, czerwony, z kierowcą w ciemnych okularach i prawie marmurkowych dżinsach (choć wyglądał on bardziej jak amerykański policjant;), autobus podjechał pod dom - brakowało tylko przystanka.

Przejazd odbył się bez zadęcia i wzdęcia, z czystą radością wynikającą z jazdy pojazdem przywołującym wspomnienia z dzieciństwa! Specyficzny zapach rozgrzanej gumy i spalin i wstrząsy jakby nasze drogi były jeszcze bardziej dziurawe niż w rzeczywistości były jak najbardziej realne.

Po drodze do kościoła zbieraliśmy wcześniej umówionych gości z przystanków zwykłej komunikacji miejskiej - mina ludzi czekających na przystankach bezcenna;)

Pasażerom były rozdawane okolicznościowe bilety a młodzi na zakończenie przejazdu dostali pamiątkową tablicę;)

Świetna sprawa!