wtorek, 31 maja 2011

Gdy człowiek robi wszytsko by nie pracować...

Gorąc jest straszliwy... Zazwyczaj przy 24 stopniach już się gotuję, ale o dziwno, panujące przez ostatnie dwa dni te straszne 29 stopni jakoś mi nie przeszkadzają. Może to za sprawą cudnego wiatru.

Tak czy siak, mimo upałów, upiekłam dziś tort dla siostry na "...te" urodziny. Jako że kilka dni wcześniej, szwagier dostał czekoladowo bananowy tort w kształcie liczby 31, to dla siostry koncepcja musiała być inna. No i jako, że maj truskawkami stoi, jak co roku padło na truskawki, ale tym razem w innej odsłonie.

Dwa klapnięte biszkopty, przekładane zżelowanym musem truskawkowym, zżelowaną masą cytrynową, ubitą śmietaną z truskawkami, by na szczycie znalazła się czysta ubita śmietana i truskawki ot tak.

Może moje torty nie nadają się na wystawy, ale zawsze były one dość dziwne. Może moja ciotka pamięta piętrowy tort, z barwionego na różowo marcepanu (sokiem z buraków), do którego zapomniałam dodać mąki? Fakt, że wyszło mu to na dobre;> A mamie na "...te" urodziny podarowałam dwa torty, każdy z napisem 25;) Było też ciasto w kształcie jakiegoś wokalisty jakiegoś zespołu dla koleżanki. O...był jeszcze tort w kształcie psa...ale smaku nie pamiętam...

Do rzeczy - truskawkowy tort:


 A tu 31.


piątek, 27 maja 2011

W hołdzie dla dziwnych obiadów

Od początku istnienia mojego bloga niestrudzenie śledzę bloga Renaty Dąbrowskiej. Pisze ona niewiele, fotografuje celnie i z taką wrażliwością, która bardzo, ale to baardzo mi leży! Tak na prawdę, to jest to jedyny blog, do którego wracam z wielką przyjemnością.

Serie "RD", "na pieska", czy "jedzenie" są moimi faworytami. Jedzenie jakie serwuje sobie Renata dalekie jest od mojego wyobrażenie o zbilansowanym posiłku. Ale ile finezji ma talerz z 4 jajami, rozgotowane parówki z serem, brokuł ugotowany w całości... Dlatego też zainspirowało mnie to do uwieczniania dziwnych moich posiłków. Od niedługiego czasu, kiedy to absolutnie nie opłaca mi się gotować dla jednej osoby, ja, wielka fanka dobrego jedzenia, żywię się dziwnymi zapchajami.


I dziś np na obiado kolację była darowana od siostry pizza i darowana od mamy surówka z buraków. Oba te składniki nie są moimi wymarzonymi daniami, ale uwierzcie mi - dawno nie jadłam coś tak dobrego. Głodny człowiek, zły człowiek.

Czy będzie to początek serii jedzeniowej? Ale tylko tej dziwnej? Zobaczymy. Tymczasem pozdrawiam dziewczynkezaparatami ;)

Trochę zachęty

Postanowiłam zorganizować warsztaty, gdzie nauczać będzie nas świetny fotograf - Gregor Laubsch. Północ Polski, w przeciwieństwie do jej środkowych i południowych partii nie obfituje w żadnego typu warsztaty fotograficzne...na poziomie. Dobitniej mówiąc to pustynia. Jestem wielką lokalną patriotką, ale trzeba przyznać - masę ludzi jeździ na warsztaty w inne rejony. Nie mówię, już o marzeniu, by ludzie z południa przyjeżdżali do nas.

Szczerze? Sądziłam, że na warsztaty z Gregorem chętni będą walić drzwiami i oknami a tymczasem pierwsza edycja została odwołana z powodu braku chętnych. Czy kolejna 18 i 19 czerwca dojdzie do skutku? To zależy od tego, czy zgłoszą się jeszcze 3 osoby;)

Dla tych niezdecydowanych zajawka artykułu w Digital Camera;)



A więcej info o warsztatach tutaj.
Zapraszam w imieniu Gregora i swoim.

czwartek, 19 maja 2011

Rybaki, czyli pomysł na zdjęcia

Niedawno wszedł mi pełen ZUS... Przerażająca jest kwota 850zł
miesięcznie! Jak się okazało, samozatrudniony płaci wyższą składkę, niż
pracodawca płaci za pracownika - nie znalazłam nikogo kto by mi
wytłumaczył na co idzie ta różnica, bo na pewno nie na wyższą emeryturę.

I w tak sprzyjającym klimacie zastanawiając się nad sensem prowadzenia
własnej działalności, przychodzą miłe chwile które utwierdzają mnie, że
jednak ma to wszystko sens.

Zgłosiła się do mnie Para na ślub, wraz z sesją przedślubną, z której
zdjęcia chcieli wykorzystać do zaproszeń. Motywem przewodnim miało być
morze, rybołówstwo, wędkarstwo - ogólnie poznali się na oceanografii.

Po wstępnych ustaleniach akcesoriów, motywów, scenek, kadrów, stawiliśmy
się nad morzem, przy horrendalnie zimnym wietrze. Popołudniowe światło
piękne, niebo jeszcze piękniejsze, dłonie zmarznięte a efekty?:)

Dorsze, czyli wędkowanie inaczej

Po świętach, nowa rodzina z Krakowa, tzn męska jej część wyraziła chęć
wyprawy na dorsze. Brzmiało to szumnie, cena wydawała się korzystna a ja
jako, ze jako dziecko łapałam rybki, albo starałam się je łapać,
postanowiłam zaszaleć i wyrwać się na jeden dzień na kuter.




Pobudka dramat, przed 4, bo o 6 trzeba było już się stawić we
Władysławowie. Na miejscu okazało się, że cena jest dwa razy wyższa, co
przełknęłam z bólem, dużym. Na kutrze było około 20 chłopa i nie
omieszkali wyrazić swojej opinii, że jak będę Jonaszem, to będą musieli
mnie za burtę wyrzucić - taki rybacki dowcip.


Ok, ruszamy. Przed nami 1,5h wypłynięcie w morze. W mikro kabinie z
termosami z herbatą i kawą był ekran sonaru, który pokazywał głębokość i
rybki. W tym czasie wędkarze spali, pili, przechwalali się osiągami i
rozmawiali o sprzęcie, czyli o jak największej ilości haczyków
doczepianych do linki. Ja, jako że wędka była wypożyczona miałam jeden
hak, inni, 5-6. W końcu dopływami, na hasło zarzucamy wędki a pilker
opada na 80m. Mijają dosłownie 2 minuty i szyper orzeka, ze ryb nie ma i
płyniemy dalej. Myślałam, że będziemy tak sobie czekać na ryby a tu nie
- jak nie ma, to płyniemy dalej. Następna miejscówka i wkoło już 5
podobnych jednostek jak nasza. I zaczęła się rzeź. Każdy zaczął wyciągać
dorszyki jedna za drugimi. Niektóre zahaczone były za oko, grzbiet,
brzuch. Każdy poniżej wymiaru ochronnego. Na moje pytanie, czy można
wypuścić za małą rybę, usłyszałam, że jak wyciąga się ją z 80 metrów, to
zmiana ciśnienia jest tak duże, że ryba nie przeżyje. Ciśnienie na
powierzchni powodowało, że oczy wychodziły im z orbit. Kiepsko pomyślałam.

I tak, przez kilka godzin. Wystarczyło, że ryby przez chwile nie brały,
tzn nie nabijały się na haki, płynęliśmy dalej. Panowie wędkarze, przed
sygnałem wyłączenia silinika juz stali z wędkami, gotowi w ułamku
sekundy, by nie tracić czasu zarzucić wędki.




Zostaliśmy poinformowani, że limit na jednego wędkarza to 7 dorszy, ale
tym chyba nikt się tym nie przejmował. Ja przy 6 stwierdziłam, ze
jeszcze jeden i kończę na dziś. Zresztą ręce bolały dramatycznie.

I jeszcze jedno - nie ważne co inni mieli na lince, czy jeden czy 5
haczyków, czy dodawali szprotki do pilkerów, czy gumki, efekty były
bardzo podobne. Bo jak można tu mówić o tym co widać na 80 metrach i czy
ryba może wybierać czy zjeść szprota, haczyk, czy przypadkowo ktoś
wywlecze ją za oko.

Na koniec dodam zdjęcie, które tylko dodaje dramatyzmu. Ryby były od
razu patroszone na kutrze i przed płukaniem wyglądały kiepsko...

Nie jestem przeciwnikiem wędkowania, ale ta wyprawa pozostawiła mi jakiś
niesmak i wiem, że milej jest łapać bez sondy, mając równe szanse z rybką.


poniedziałek, 16 maja 2011

Rozstania i powroty

Człowiek zawsze dąży i zazdrości tego, czego nie ma. Ja, powróciłam na łono miasta, po 5 latach wiejskiej banicji. I sądziłam, że będę wyczekiwać tego dnia i za nic nie będzie mi brak wiejskich klimatów. Oj, jak człowiek się mylił.

Czemu ludzie w mieście nie mówią sobie dzień dobry? Sąsiedzi, ci dalsi, ci bliżsi? Ani psiarze, ani w sklepie? Jeśli to czytasz i sądzisz że przesadzam, to jesteś miastowy;) Mnie strasznie drażnił brak anonimowości na wsi, każdy się zna a jeśli nie zna, to przynajmniej kojarzy z widzenia i mijając na ulicy nie odwraca wzroku, udając, że ma właśnie do obejrzenia baaardzo ważne coś zupełnie w innym kierunku. Ale po tych kilku latach przywykłam do tego i powiem że bardzo mi się to podoba. I z niesmakiem patrzę na "nowych" z miasta, którzy przyjeżdżają, kupują działki i budują domy. Kiedy pędzą w tych swoich samochodach z przyciemnianymi szybami i ciemnymi okularami. A sołtys się skarży, że jakaś Pani ma pretensję, że leci smród obornika z jego zagrody... A nie zastanawiała się ta Pani, czym nawożone są te pola wokół jej domu, którymi tak się zachwycała? Albo skąd wychodzi jajko, które kupuje ciesząc się, że to od kurki z wolnego wybiegu?

Człowiek to dziwny stwór - nie potrafi docenić tego co ma pod nosem.

Jaki morał z tego? Jutro na śniadanie sołtysie jajo;)

czwartek, 12 maja 2011

Pyry, czyli ziemniakami Poznań stoi

Niedawno, całe dwa dni spędziłam w Poznaniu. Pojechałam tam na koncert
chyba mało znanej kapeli The Beatsteakes a jako, że ostatni raz
widziałam ich kiedy Węgorzewo było jeszcze małym festiwalem, to nie
mogłam takiej okazji przeoczyć.

Poznań pozytywnie mnie zaskoczył - architekturą i mnogością miejsc do
posiedzenia, zjedzenia, wypicia. No i ceny jakoś dziwnie niższe niż w
Trójmieście!

Jak przystało na fankę jedzenia chciałam zjeść coś lokalnego i tak padło
na Pyra Bar, bo w końcu Poznań ziemniakiem stoi. To świetnie, że
powstało miejsce, gdzie potrawy z ziemniaków nie są frytkami i kopytkami
a wystrój baru bardziej przypomina kawiarnię niż jadłodajnię. Polecam
lokal z czystym sumieniem, ceno i smakowo na 5;)
http://www.pyrabar.pl/




środa, 11 maja 2011

Systematyka, czyli rzecz nadzwyczaj trudna

Zakładając bloga, wiedziałam, że nie edytowane regularnie blogi umierają, bo brak komentarzy, nakręca niechęć do pisania. Czasami też po prostu wypadniecie z rytmu systematycznego zaglądania do bloga rozleniwia. Posty odkłada się na wieczne jutro, potem są one nieaktualne i koło się zamyka.

A o czym miało być? O problemach z reklamą warsztatów, o tym, że jest ogromny niedosyt warsztatów fotograficznych na Pomorzu, ale jak już się coś pojawia, to uczestników brak. Sama niedawno uczestniczyłam w dwóch warsztatach bardziej na południe od nas i wiem, jak spotkanie nowych ludzi z tą samą pasją pozytywnie nakręca. Rodzą się nowe pomysły i chęć do pracy. Cenowo też moja oferta jest korzystna a jednak ludzie kręcą nosem że drogo...

Miało być też o wyprawie wędkarskiej na dorsze, która z wędkowaniem ma niewiele wspólnego a bardziej przypomina rzeź ryb. Oczywiście przesadzam, ale to, że nikt nie pilnował limitu złapanych ryb i to, że kuter wyposażony w echosondę dokładnie wiedział, czy w miejscu, w którym się zatrzymaliśmy będą ryby.

Miało też być o używaniu flesza w plenerze, co zawsze uważałam za brak smaku, pójście na łatwiznę i brak umiejętności operowania słońcem. Jak się domyślacie okazało się, że się myliłam;)

I w końcu miało być o borykaniu się z wyposażaniem mieszkania, o designie, o jego braku w sklepach z normalnymi cenami...

O tym wszystkim miało być...
A co będzie?:)