sobota, 27 listopada 2010

Święta, święta i...

Jak byłam małą dziewczynką okres świąteczny był dłuuuuuuugi, jak broda mikołaja. Zarówno przed, jak i po Bożym Narodzeniu miało się masę wolnego i był czas, by cieszyć się, leniuchować i robić te wszystkie rzeczy, na które wcześniej nie miało się czasu...

Potem było liceum, studia, praca i się okazało, że w Wigilię się pracuje, dni świąteczne często wypadają w weekend a po świątecznym obżarstwie trzeba od razu wracać do pracy. Często ozdoby swiateczne wieszało się późną nocą przed wigilią a czasem i w dniu wigili, tuż przed tym jak przyjdą goście. Święta w takim wydaniu nie miały za grosz spokoju.
Basta!
W te święta będzie inaczej! Mamy miesiąc do świąt, ale spadł śnieg a ja potrzebuję spokojnego, świątecznego nastroju (nie mylić z bieganiem po sklepach;), tak więc przygotuję się do świąt wcześniej, tak by wydłużyć sobie czas ich trwania.

Dziś został spełniony punkt pierwszy! Mianowicie, powiesiłam lampki w ogrodzie! W zeszłym roku, jak je powiesiłam, trzeba było już je ściągać, teraz będzie inaczej.

Jaki będzie punkt drugi? Zobaczymy, nastrój pokaże;)

czwartek, 25 listopada 2010

Maroko - dzień I, czyli jedna noc za grubą kasę!

Afrykański kontynent przywitał nas deszczem, ale nasz miny nie rzedły. Do czasu... Wklepywanie danych z "wiz" (to nie do końca wiza, ale raczej karta opisująca skąd, dokąd, dlaczego), zajęło celnikom godzinę. Po tym czasie nie było już mowy o autobusie miejskim - tak więc taxi. Przestrzeżeni przed oszustami, fałszywymi taksówkami, zawyżaniem cen, co zrobiliśmy? Tak, wsiedliśmy do nieoznakowanej taksówki a na próby targowania kierowca tylko się z pobłażaniem uśmiechnął. Jak się miało potem okazać - nie umiem się targować;)

Dojechaliśmy sprawnie do miasta, ale nasz hotel znajdował się wewnątrz medyny, do której samochody nie miały wstępu. I problem - jak trafić. Taksówkarz momentalnie sam zawołał swoich "kolegów" przewodników a na nasze prośby by wytłumaczył jak dość, nie powiedział nic, tylko odjechał.

Tak więc 22 wieczorkiem, stoimy pod murami i nie wiemy czy iść samemu szukać, czy zaufać nowo poznanym ludziom. Suma sumarum, poszliśmy za nimi, bo zarzekali się, że nie chcą kasy, tylko mogą nas potem do restauracji swojej mamy zaprowadzić (!). Nasz hotel Ryad znajdował się w 7 zaułku, za 3 kupą śmieci. Ale w środku...








...basen ;) na dachu (duża wanna)...


Miłym gestem było poczęstowanie nas herbatką miętową.




Pokoje, oryginalnie stare, regionalne, ale czyste. Potem miało się okazać, że to luksus! Wszędobylskie mozaiki, mega wysokie materace.


Łazienka też w stylu. Potem mieliśmy się dowiedzieć, że miedziane, wyklepywane umywalki można kupić na ulicy.


Przestrzegano nas przed bakteriami w wodzie, więc zęby myte były w mineralce.

środa, 24 listopada 2010

Maroko dzień I - czyli jak to było przelecieć na inny kontynent

No to zaczynamy! Podróż najbardziej ciepła z dotychczasowych i właściwie dopiero teraz sobie uświadomiłam, że to podróż na inny kontynent! Łatwość przemieszczania się samolotami sprawia, że zmiana kontynentu sama w sobie nie wiąże się z długą podróżą.

Plan był, by po wylądowaniu w Fezie (na północy Maroka), przemieszczać się sukcesywnie w dół, tak by po 10 dniach zjawić się w Marrakeszu i stamtąd odlecieć do Gdańska.



Przelot Gdańsk - Fez, plus bilet powrotny, kosztował w zależności od szczęścia i czasu dzielącego zakup od wylotu, 350, 500 lub 650zł. Pierwszy nocleg mieliśmy zarezerwowany przez internet, co wiązało się z przerażająco wysokim kosztem - ok 100zł / osobę. Przesiadka była w Londynie i był to mój pierwszy pobyt na wyspach!



Brytyjskie lotnisko mimo, że peryferyjne, było duże, choć nikt nie chciał połazić, bo męska część naszej grupy musiała skierować się do wodopoju! Piwo i szukanie wi-fi było bardzo ważne w czasie wyjazdu.




W międzyczasie zwiedziłam duuuży sklep z żelkami (pozdrowienia dla Wójty!) i kibelek, który prezentował się sympatycznie;)






Resztę czasu, w oczekiwaniu na samolot do Maroka, spędziliśmy w bardzo typowym (!) angielskim pubie.



Wylądowaliśmy późnym wieczorem. A przywitał nas deszcz.

cdn

sobota, 13 listopada 2010

Maroko (Fez - Marakesz) - czyli słowem wstępu

Fez, Meknes, Rabat, Casablanca, El Jadida, Essauira i Marakesz, w niecałe 10 dni. Przygotowania na wariackich papierach, sama wyprawa ciut na żywioł. Nie dopadła mnie żadna zemsta faraona a szczerze powiem, że nie oszczędzałam się!

Zdjęć ponad 1000, ale nie uświadczy się tam zabytków i miejsc kultu, raczej życie codziennie, koty, i jedzenie, duużo jedzenia;)

Opis wyjazdu, wraz z dokumentacją zdjęciową zacznę sukcesywnie umieszczać jakoś za tydzień. Tymczasem do pracy!